Pojechałem do Carrefoura. Standardowa misja typu "zdobycie produktów spożywczych". Nic prostszego. I co? Znowu zostałem klientem Castoramy
Tak się właśnie dzieje, gdy parking jest za mały, a klientów za dużo. Najbliższe wolne miejsce na zaparkowanie swojego wehikułu można znaleźć całkiem niedaleko, bo już w sąsiedniej galaktyce. Kłopot z głowy. Tak? Razem z Tobą, drogi kliencie, ten wolny skrawek przestrzeni wypatrzyło kilka tysięcy innych, nie mniej zdesperowanych, istot. Wyścig, nerwy, porysowany zderzak, płonące żyrafy i... "rezerwacja dla dyrektora sklepu XYZ". W końcu, po kilku godzinach krążenia (jeśli mamy szczęście i wcześniej do pełna zatankowaliśmy), udaje się zaparkować, a wtedy zaczynamy się już tylko zastanawiać, po co my tu w ogóle przyjechaliśmy...
Problem parkowania dotyczy całej Warszawy i prawdopodobnie wszystkich większych miast. Weźmy na ten przykład pomysł władz miasta, aby kierowca dojeżdżał do najbliższej stacji metra i ruszał w świat. Pomysł genialny, tylko wykonanie jak zwykle. Stacja metra "Dworzec Gdański" - chętnie bym tam zostawiał samochód, gdyby nie to, że kolejka na parking ustawia się już o 2:00 w nocy. Potem można już tylko być świadkiem scen rodem z filmów akcji - parkowanie na dachu innego samochodu, jazda na dwóch kołach, karambol z udziałem 300 samochodów, itp.
Nie trzeba jednakże jechać na inną planetę, by dostrzec ten problem. Wystarczy wyjrzeć za okno. Ulica przed moim blokiem jest wiecznie zastawiona samochodami, mimo, że każdy ma przydzielone miejsce parkingowe... tylko, że nikomu się nie chce jechać na parking. Co więcej, mafia, aby obrzydzić mi życie, specjalnie porzuca tutaj samochody z napadów! Nie ma mowy o podjechaniu z zakupami, ani o swobodnym przetransportowaniu jakiejś większej rzeczy do samochodu. Nie wspominam już o potrzebie dotarcia z chorym do karetki.
Cóż mogę powiedzieć. Doskonale rozumiem tych wszystkich ludzi, w końcu to trzeba bramę otworzyć, a potem ją (o zgrozo!) zamknąć. Wiem, czepiam się. Do tego potrzeba przynajmniej doktoratu.